czyli naprawdę słynna Halaszlé
Piszę z dużej litery, bo na to zasługuje :-).
Oczywiście w różnych regionach kraju są różne wersje, ale w restauracjach nie spotkałam innej.
Najsmaczniejsze były wzdłuż zakola Dunaju - Visegrad, Esztergom.
Wzdłuż rzeki pełno było małych knajpek z paroma stolikami przykrytymi ceratą, z jednym skrzypkiem lub cymbalistą i cudownym aromatem świeżo ugotowanej zupy rybnej.
Zawsze świeża, na drugi dzień już nie jest taka dobra. Węgrzy jedzą obiad w samo południe, o 12.00. Tak było, jest i będzie, można się do tego przyzwyczaić :-).
Jak zwykle, najpierw zaopatrujemy się w bardzo dobre składniki.
Oryginalną paprykę w proszku, kostki rybne i co tam jeszcze kupuje w sklepiku węgierskim w Warszawie przy ul.Zwycięzców 13. Mają też wysyłkę: www.papryka-salami.pl Można tam dostać wszystko: wina, wędliny i słoniny, ale salami nie polecam - to już nie to :-(.
Ten przepis polecam z bardzo czystym sumieniem. Po pierwsze gotowania tej zupy nauczył mnie mąż mojej przyjaciółki, zawodowy kucharz-Węgier oczywiście. A poza tym robię ją dość często. Właściwie ułatwia to mi układanie menu na przyjęcie gości, bo "zupa musi być" :-).
Ostatnio ( na Ryszarda) rozrobiłam na 12 osób, z czterech karpi. Nie zostało nic, resztki zabrali w słoikach :-). W takich chwilach jestem przeszczęśliwa!
Zabawy trochę jest, ale jak mamy dobre przyprawy, to musi się udać! Zaczynamy!
Składniki: dla 4-5 osób
1 karp ok. 1,5 kg z głową
1,5 łyżki czerwonej, słodkiej, mielonej papryki
2 spore cebule pokrojone w grube talarki
3 kostki zupy rybnej
paprykę czereśniową, może być suszona lub
pastę z ostrej papryki
4 ziela angielski
2 listki laurowe
sól, pieprz
Ucinamy głowę karpia. Należy też wyciąć tzw. "gorzki ząb", ale dokładnie nie wiem, gdzie jest. Na wszelki wypadek wycinam chrząstki na karku ryby.
Obcinamy wszystkie płetwy, dół brzucha i ściągamy skórę. Idzie to dość łatwo. Trzeba tylko najpierw ściąć płetwę grzbietową, ogon, naciąć lekko skórę i palcami ją podważyć. Kurczę mam problem z wysłowieniem się :-).
Pozostała rybę kroimy na dzwonka, lekko solimy i wstawiamy do lodówki.
Wszystkie te "podroby" (skóra, płetwy, głowa, jeśli jest, to ikra lub mleczko) zalewamy ok. 2 litrami zimnej wody, może plus jedna szklanka i zagotowujemy. Zmniejszamy ogień, parę minut gotujemy i zbieramy szumowiny. Dopiero teraz dodajemy cebulę i wszystkie przyprawy.
Uwaga! Nie solić zbyt mocno, bo na koniec dodamy wcześniej posolone dzwonka.
Gotujemy tak na bardzo wolnym ogniu ok. 1,5 do 2 godzin. Jeśli dodamy suszoną papryczkę, to uważamy, żeby nie pękła.
Po tym czasie głowa będzie na pewno miękka, więc przelewamy zupę przez sito do innego garnka, a to, co zostało wsypujemy do jakiejś szerokiej misy i czekamy aż choć trochę wystygnie.
Teraz rękoma wyciągamy wszystkie większe ości , te całkiem małe zmiksują się.
Czyścimy głowę : skrzela, oczy do wyrzucenia. Ale zostawiamy wszystkie części jadalne. Przez nas :-). To, co zostało miksujemy blenderem na papkę, którą dodajemy do zupy.
Teraz dokładnie mieszamy, powinna powstać zawiesista zupa. I jeszcze raz zagotowujemy. Do gotującej się zupy wkładamy odłożone dzwonka. Gotujemy ok.20 minut, nie więcej, bo ryba się rozpadnie. Sprawdzamy smak ( dzwonka były posolone) i ewentualnie dodajemy jeszcze soli, pieprzu, czy co kto chce.
Napięcie rośnie.... |
Chwila prawdy :-) |
p.s.
chyba nie jest źle, bo zwolennicy mojej zupy wracają :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz